sobota, 16 marca 2013


Rozdział 4.

przez floweroflove, 28.lis.2012, w Rozdziały
Była późna godzina. Skradałam się na palcach do pokoju, aby nie obudzić babci ani ojca, który jak się okazało wrócił do domu na noc. Ręka bardzo bolała. Nie mogę jednak powiedzieć nikomu co się stało, obiecałam to Justinowi, a ja dotrzymuje słowa. Jutro niedziela. Mogę spać do późna. Położyłam się do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Wiele się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin. Rozmyślałam co powiem babci kiedy zobaczy mój gips. Będzie zła. Nie będę się tym razem przejmować. Leżałam jeszcze bardzo długo, myślałam o Justinie, lecz były to tylko przelotne myśli. Nie przypadł mi do gustu ze względu na swoje zachowanie. Przecież chciał mi zaofiarować pieniądze, a to według mnie nie jest grzeczne. Nie wiedząc kiedy zapadłam w sen.
Obudziłam się o 9. Na zewnątrz świeciło słońce. Wstałam i w piżamie wyszłam na ganek przed domem. Na ulicy było cicho, tylko jakiś mały chłopiec próbował opanować jazdę na deskorolce. Coś mi tu nie grało. Jeju, głupia Karen! Po wczorajszym wypadku zostawiłaś deskorolkę gdzieś na ulicy. To była moja jedyna, na którą zapracowałam ciężką pracą. Mam nadzieję, że nigdzie nie przepadła.
Patrick Crase(ojciec Karen)
Siedziałam na ganku a promienie słońca opalały moją twarz. Z tej przyjemnej chwili wyrwała mnie babcia, która własnie wyszła przed dom:
-Jezu! Dziecko co się stało z twoją ręką? – krzyknęła przerażona.
-Yyyy. Wczoraj miałam taki mały wypadek na deskorolce i .. złamałam rękę.
-Ale dlaczego my nic o tym wczoraj nie wiedzieliśmy? Trzeba było przyjść do domu, pojechalibyśmy razem do lekarza.
-Babciu spokojnie, obok był kolega, który pomógł mi się tam dostać – uspakajałam ją.
-Kolega to kolega a rodzina to rodzina.
Rozmowę przerwał nam tata. Wszedł rześki na taras. Popatrzył na moją rękę i się zdziwił:
-Karen, kiedy to się stało?
-Spokojnie, juz wszystko wytłumaczyłam babci. Złamałam rękę wczoraj… Jeździłam na deskorolce.
-Ale trzeba było przyjść i powiedzieć.
-Tato! To nic takiego – byłam zła, bo nagle zaczął się interesować moim losem..
Zdenerwowana poszłam do swojego pokoju. Ubrałam się i popędziłam na ulicę, gdzie mieszkał Michael Stuart. A nóż uda mi się odzyskać deskę.
Gdy dotarłam na miejsce od razu rozpoczęłam poszukiwania. Deskorolki nie było nigdzie. Byłam bliska płaczu, bo strasznie mocno przywiązuje się do rzeczy, które mają dla mnie wartość. Taka właśnie była deskorolka! Nagle zauważyłam, że Michael wychodzi z domu. Za nim szedł… Justin. O nie – pomyślałam – codziennie muszę na niego wpadać? To zaczyna się robić męczące. Chciałam już uciekać do domu, żeby mnie nie zobaczyli. Nie zdążyłam. Michael krzyknął w moją stronę i machnął ręką abym podeszła. Tak też musiałam zrobić. Justin przygladał się mojej ręce. Michael wiedział co tak naprawdę się stało:
-Głupia sprawa. Mam nadzieję, że nie masz za złe Justinowi?
-Jesteś jego adwokatem? – złośliwie zapytalam
-Nie, dlaczego tak sądzisz?
-Bo chyba twój kolega ma język i sam może zapytać.
Rzeczywiście, Justin stał obok i nic nie mówił. Patrzył się w jeden punkt na ziemi. Z zamyślenia wyrwały go moje ostatnie słowa.
-Karen – zaczął Justin – przepraszam cię jeszcze raz. – jeśli moge jakoś pomóc
-Daj spokój! Nie będziemy tego ciągnąć w nieskończoność. Po prostu zapomnijmy o tym. Sam chciałeś, żeby to się nigdy nie wydało.
-Masz racje, ale zrozumiałem, że potraktowałem cię wczoraj trochę egoistycznie
-Może tak tylko potrafisz – nie wiedzieć czemu poczułam do niego odrazę, w jednej chwili wydał mi się człowiekiem, który widzi w ludziach marionetki, którymi mógłby kierować.
-Chciałem pomóc – wymamrotał
-Dziękuję, poradzę sobie. Cześć chłopcy – uśmiechnęłam się do nich, odwróciłam się na pięcie i poszłam w stronę domu.
Po południu postanowiłam spotkać się z Mercedes, której nie widziałam dwa dni. Musiałam jej opowiedzieć wszystko ze szczegółami. Umówiłyśmy się przy Centrum Handlowym blisko dzielnicy, w której mieszkała moja przyjaciółka z rodzicami.
Zamówiłyśmy lody i chodząc i jedząc opowiadałam wszystko. Z ust Mercedes było słychać tylko „no co ty?!, nie?!, naprawde?! chrzanisz?!”. Również u niej samej w życiu zaszły zmiany bo jest umówiona z Michaelem na randkę. Cieszyłam się razem z nią. Mercedes uważała, że są sobie przeznaczeni. Teraz na jej celowniku byłam niestety ja. Otóż moja droga przyjaciółka postanowiła znaleźć mi chłopaka:
-Mercedes, nie ma mowy! Nie chce!
-Karen. moja droga Karen! Jeżeli jeszcze dłużej będziesz sama to zdziczejesz.
- Nie… – nie dokończyłam bo z myśli wyrwały mnie słowa pewnego mężczyzny, który stał obok mnie.
Był on elegancko ubrany, a parę metrów dalej stała bardzo dystyngowana pani i niski facet wygladem przypominajacy homoseksualistę:
-Przepraszam, że przerwę. Jestem Joseph Costello, szef pisma VanityFair, oddział w Atlancie. Czy mogę zająć chwilkę.
Stałyśmy w osłupieniu. Czego mógł od nas chcieć taki gość jak ten..
-Dobrze, słuchamy – powiedziała Merc.
-Szukamy nowych twarzy do sesji fotograficznej dla naszego czasopisma. Zastanawialiśmy się czy chciałybyście wystąpić w niej obie
-To jakieś żarty? Tak po prostu podchodzi pan do nas i proponuje nam sesje?
-Tak. Uważamy z towarzystwem, że jesteście do tego odpowiednie, więc jak?
- Zgadzamy sie! – krzyknęła piskliwie a zarazem pełna entuzjazmu Mercedes.
-Merc – powiedziałam szeptem – nawet nie znamy tych ludzi
-Przestan Karen, czas przeżyc przygode…
Nie miałam już nic do dodania. Musiałam przystac na słowa przyjaciółki. Byłyśmy umówione na jutro wieczorem. Mercedes była podekscytowana. Dla mnie była to mało atrakcyjna wiadomość.
Przyszedł poniedziałek. Najpierw oczywiście szkoła. Po szkole udałam się do domu. Czekał na mnie obiad. Opowiedziałam wszystko babci, nie była zadowolona, ale i tak wiedziała, ze zrobię to co uznam za słuszne.
Nastał wieczór. Ja i Mercedes stałyśmy przed budynkiem redakcji. Po chwili weszłyśmy do środka. Przywitał nas ten sam mężczyzna, który rozmawiał z nami w centrum. Opowiedział nam jakie mamy obowiązki. Sesja polegała na tym, że miałyśmy zaprezentować kontrast  miedzy światem młodych gwiazd showbiznesu a zwykłymi ludźmi. To co stało się niecałe 15 minut później przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz