Rozdział 3
przez floweroflove, 27.lis.2012, w Rozdziały
Z perspektywy Justina:
Jechałem do Michel’a. Tu, w Atlancie mam tylko jego. Jest dla mnie jak brat. Był ze mną w najgorszych chwilach mojego życia i za to go szanuję. Po ostatnich zdarzeniach jakie zaszły dobrze mieć takiego kumpla jak on. Po rozstaniu z Seleną byłem przybity i to właśnie Michael postawił mnie na nogi.
„Ciekawe jak tam po imprezie” – pomyślałem – „Dom wygląda pewnie jak jedna wielka ruina. Ale warto było iść, poznałem wielu ludzi, z którymi rozumiałem się bez słowa. Podczas wczorajszej nocy myślałem o dziewczynie, która odwoziłem do domu zaraz po tym jak znalazłem się u Michael’a. Była bardzo ładna… No i totalnie pijana. Zresztą, czy to ważne? Ogarnij się Justin! Zero dziewczyn, teraz musisz zająć się tylko sobą. Pora odpocząć od tego kłopotu.
Jadąc i myśląc nie zauważyłem osoby na deskorolce. Z zamyślenia wyrwała mnie sylwetka, która mignęła na masce mojego samochodu. Z całej siły nacisnąłem hamulec. Słyszałem głośny pisk opon. Przez chwilę nie wiedziałem, co się stało, nie jechałem przecież szybko. Powoli wysiadłem z samochodu. Było już ciemno i na osiedlu nikogo nie było. Całe szczęście, nie chce kolejnego skandalu.
„Justin, Ty kretynie” – krzyczałem w myślach – „potrąciłeś człowieka! Co cie obchodzi kolejny skandal”
Przy masce samochodu leżała dziewczyna. Na moje szczęście, była przytomna.
-Przepraszam, nie zauważyłem cię.
-Moja ręka! – krzyczała dziewczyna
-Co jest? Co się stało ? – byłem zdezorientowany.
Dziewczyna wiła się z bólu. Musiałem podjąć odpowiednie kroki, aby jej pomóc.
- Spokojnie. Zawiozę cię do szpitala. Wszystko będzie dobrze. – głos mi drżał, ręce mi się trzęsły.
Dziewczyna zemdlała z bólu. Nie czekając ani chwili dłużej podniosłem ją z ulicy i posadziłem na miejscu pasażera usztywniając bolącą rękę, która nagle zrobiła się sina moją bluzą owiniętą w okół. Tym razem jechałem szybko. Chciałem być jak najszybciej w szpitalu i upewnić się, że swoim bujaniem w obłokach nie zrobiłem nikomu większej krzywdy. Miałem szczęście, że było ciemno i nikt mnie nie widział. Po 15 minutach dojechałem. Wziąłem dziewczynę na ręce i zacząłem nieść w stronę szpitala. Pobiegłem po pomoc. Zjawiła się pielęgniarka z wózkiem, która zawiozła oprzytomniałą dziewczynę na piętro, gdzie miał zbadać ją lekarz.
To czekanie mnie dobijało. Na całe szczęście po 30 minutach wyszła pielęgniarka, zaczęła ze mną dialog:
-To Pan przywiózł tę Panią?
-Tak. Co jej jest?
-Ma złamaną rękę, nic poza tym się nie dzieje.
-Całe szczęście. Mogę do niej iść, chciałbym ją przeprosić.
-Tak właściwie to co jest przyczyną tego wypadku?
-Yyyy. Potrąciłem ją… jechałem rowerem, ona na deskorolce… Tak wyszło. – skłamałem, bałem się powiedzieć prawdę.
-Proszę wejść – popatrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy i odeszła.
Wszedłem na salę. Zobaczyłem dziewczynę, która szykowała się do wyjścia. Nie wiedziałem jak zacząć ją przepraszać. Nagle obróciła się w moją stronę i poznałem ją. To była dziewczyna, którą odwoziłem wczoraj do domu:
-Wpadamy na siebie już dwa dni pod rząd. – zacząłem się głupio uśmiechać. Dziewczyna patrzyła na mnie z lekkim niedowierzaniem, w końcu odpowiedziała:
-Co tu robisz?
-Przepraszam, to ja cię potrąciłem. Nie zauważyłem cie… Jak mogę ci to wynagrodzić?
-Nie… To moja wina. Nie uważałam kiedy przejeżdżałam na deskorolce przez ulicę.
- Może chociaż… no nie wiem… Dam ci pieniądze w ramach rekompensaty, bo i tak czuję się winny.
- Nie jestem taka jaka myślisz. Po prostu… spoko, nie mam żalu i koniec tematu. Nie chcę nic od ciebie – starała sie być miła, ale widziałem, ze poczuła się obrażona.
- Mogę cię chociaż odwieźć do domu?
Dziewczyna popatrzyła przez okno. Była już noc.
- Chyba muszę skorzystać z twojej propozycji.
Jechaliśmy w milczeniu. Dobrze wiedziałem, gdzie mieszka, więc nie musiałem pytać o adres. Po 20 minutach byliśmy na miejscu.
-Dzięki.
-Nie ma za co. Na pewno niczego nie potrzebujesz?
-Hmm. Właściwie mam jedną prośbę.
-Więc słucham. – uśmiechnąłem się do niej
- Podpiszesz mi się na gipsie? – powiedziała i zaczęła się śmiać. Jej uśmiech mnie oczarował, przez chwile nie mogłem oderwać od niej wzroku. Jednak oprzytomniałem, wyjąłem czarny marker i machnąłem podpis na gipsie.
-Jak masz na imie?
-Karen.
-Posłuchaj Karen, wiesz kim jestem?
-Jasne, jesteś Justin. – znów się uśmiechnęła
Zaimponowała mi. Nie powiedziała, że jestem „Justin Bieber” albo „gwiazdą”. Powiedziała do mnie po prostu „Justin”.
-Tak, masz rację. Ale powiedz mi co mam zrobić, żebyś zachowała milczenie o dzisiejszej sytuacji? Mogą wyniknąc z tego skandale.
-Nie przejmuj się. Masz moje słowo, nikomu nie powiem. Dobranoc.
Wysiadła z samochodu i jak gdyby nigdy nic poszła w strone drzwi. Odjechałem, kierowałem się w stronę domu Michael’a. Musiałem mu o wszystkim opowiedzieć. . . Wiedziałem jednak, że jeszcze spotkam Karen, miałem takie przeczucie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz